Zjadani do ości
- Asia Srebnik (Kalinowska)
- 21 gru 2024
- 10 minut(y) czytania

Poddałam się. Ja, Nieustraszona Joanna, wiecznie karmiona słowami podziwu przez otoczenie, "bo tak świetnie daję radę, a robię w życiu tyle rzeczy". Nie przywykłam do pobłażania sobie; pochodzę z rodziny silnych kobiet i byle błahostka nie zmiatała mnie nigdy, jak to się mówi, z planszy. Największą satysfakcję czerpię w życiu z tych momentów, kiedy mi się udaje, choć wszyscy mówili, że będzie trudno, że się nie uda...i ja miałabym teraz nagle złożyć broń? Cóż, tak właśnie się stało. Zgięłam z pokorą kark przed rzeczywistością, bo okazało się, że mam resztki oleju w głowie i jednak wiem, kiedy ze sceny zejść niepokonaną...Wylądowałam na L4 tuż przed Świętami, tuż przed urlopem. Organizm powiedział STOP.
Za rogiem Święta, a ja piszę post na bloga i patrzę na te moje bezczelnie nieumyte okna, na ten Armagedon w salonie, bo H. rozrzuciła zabawki na wszystkie strony z siłą bomby atomowej; na bajzel w kuchni - nieodłączny skutek robienia pierniczków...Jesteśmy zupełnie niespakowani, pranie czeka cierpliwie, aż któreś z nas je złoży, no i nie pamiętam już, kiedy ostatnio byłam na siłowni, żeby trochę mniej przeżywać świąteczne serniczki...
Zanim się obejrzymy, zaczniemy coroczne odliczanie od dziesięciu do zera, na niebie pojawi się feeria petard, wypijemy po kieliszku szampana, obiecamy sobie zacząć od nowa...i wylądujemy w punkcie wyjścia w kolejne Święta - przemęczeni, sfrustrowani, z tlącą się już ledwo nadzieją na lepsze jutro.
Czujecie, że codzienność daje Wam w kość? Szukacie wciąż i wciąż swojego szczęścia, a to uparte bydlę nie raczy nawet na chwilę ukazać się na horyzoncie? Brakuje Wam energii, żeby wstać i zmierzyć się z kolejnym, budzącym się właśnie dniem?
Jeśli tak, to dobrze trafiliście - rozprawimy się dziś z codziennymi problemami, które według mnie zżerają ludzi aż do ości, niczym drobne płotki złowione w pierwszej lepszej rzece.
CIĄGŁE PORÓWNYWANIE SIĘ...TYLKO DLACZEGO NON STOP W GÓRĘ?
Ostatnio odbyłam wiele interesujących rozmów, głównie z ludźmi w moim wieku. Zaskoczyło mnie to, że nawet te osoby z mojego otoczenia, o których myślałam, że mają szeroko pojęte wszystko, odczuwają w życiu pewien niedostatek. Uważają, że czegoś im brakuje lub że coś osiągnęły zbyt późno. Istnieją także i tacy, którzy uważają, iż to właśnie ja „złapałam Pana Boga za nogi”, choć osobiście nie uważam swojego życia za idealne. Sprawdza się powiedzenie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – wszyscy je znamy, ale w pewien sposób wypieramy jego sens.
Tamta szybciej schudła po ciąży, oni mają lepszy samochód, syn koleżanki Twojej matki obronił trzecią magisterkę. Starasz się, nawet odnosisz „jakieś tam” sukcesy, ale czujesz, że to za mało, że powinieneś bądź powinnaś na tym etapie mieć dużo więcej. I tutaj pojawia się społeczeństwo - proszę o werble! – które absolutnie nie ma zamiaru Cię z tego przekonania wyprowadzać. Nie, kochane społeczeństwo dorzuci swoje trzy grosze: ciotka Wiesława sugestywnie powtórzy (po raz dziesiąty), że ona w tym wieku miała już męża, dzieci, mieszkanie i stałą pracę w przetwórni drobiu, która oferowała fantastyczne wczasy pod gruszą; kolega oznajmi, że tylko idioci (w tym oczywiście Ty) wynajmują mieszkanie, zamiast wziąć kredyt (który oczywiście każdy bank chce Ci dać, a na wkład własny zbierałeś/aś przecież od samego przedszkola), zaś spotkana po latach nauczycielka rzuci mimochodem, że „taki/a zdolniacha z Ciebie był/a, chociaż licencjat by się przydał”.
Porównujemy się – prawie wszyscy i nieustannie. Szczególnie lubują się w porównaniach w górę osoby o niskiej samoocenie. Zadzierają głowy, patrzą wysoko, wysoko…i widzą tam same ideały. Takie, co to sobie świetnie ze wszystkim radzą i nie mają żadnych zmartwień. Może warto czasami spojrzeć w dół? Uświadomić sobie, że „pod nami” roi się od jednostek, które z równym uwielbieniem wpatrują się w nas, czasem zazdroszcząc nam rzeczy tak błahych (w naszej ocenie), jak żyjący rodzic czy kromka chleba na śniadanie?
Dobrze, gdy otaczamy się osobami „poziom wyżej” od nas, bo takie towarzystwo pozwala nam się rozwijać i inspiruje. Nie można jednak zapominać, że nikt nie jest idealny, nikt nie ma perfekcyjnego życia. Ludzie, którzy wytykają nam to, co w ich odczuciu jest brakiem, niedociągnięciem, to często indywidua, które czegoś nam zazdroszczą, same są bardzo nieszczęśliwe, bądź po prostu pozbawione taktu i empatii; nie zdają sobie sprawy z krzywdy, jaką wyrządzają bliźniemu.
W tym momencie przychodzi mi do głowy jakże prawdziwy tekst wypowiedziany przez bodajże NPC-a w Gothicu: „Ludzie zawsze gadają”. Na to nic nie poradzimy – możemy jednak zadbać o to, jak odbieramy cudze uwagi. Zadbać o własną głowę, praktykować wdzięczność za to, co mamy i nauczyć się doceniać własne zalety oraz mniejsze i większe sukcesy. Ograniczyć social media, gdzie z jednej strony bombardują nas profile kobiet sukcesu, które – popijając dyniowe latte – odpisują na maile i jednocześnie dziergają stopami na drutach, a z drugiej - tradwives, które po zrobieniu domowego makaronu myją podłogi w rozkloszowanych kieckach, a później robią wycinanki z dziesiątką swoich dzieci objętych nauczaniem domowym.
Róbcie wszystko we własnym tempie, w zgodzie ze sobą - zdajcie się na intuicję. Każdy z nas ma inny start, warunki, możliwości i zasoby. Czasami warto porozmawiać szczerze z kimś, o kim myślimy, że ma wszystko, przy kim czujemy, że wypadamy „blado”, by ujrzeć niewesołe kulisy życia tej osoby. Czy naprawdę chcecie brać udział w tym nieustannym wyścigu, w którym – jeśli się nad tym dobrze zastanowimy – nie da się tak naprawdę wyłonić zwycięzcy?

KULTURA ZA…BIEGANIA I „ZA MOICH CZASÓW”/”KIEDYŚ TO”
Pewnie zdarza się Wam odczuwać zmęczenie i winić się za to. No, bo z jakiej racji miałbym/miałabym narzekać, skoro Gosia/Iza/Jurek ma ośmioro pociech, a właśnie otwiera drugą firmę? To znaczy, że się da, a Wy jesteście po prostu słabi. Znów nie daliście rady czegoś zrobić – to pewnie lenistwo i brak samodyscypliny. Tutaj mogę dorzucić coś z perspektywy świeżo upieczonej matki: uwielbiam Facebookowe komentarze kobiet ze starszych pokoleń, które szyderczo stwierdzają, że „Te młode to teraz na nic czasu nie mają i taaaakie wiecznie zmęczone, a przecież pralka im pierze, zmywarka zmywa – nie to, co kiedyś, gdy prało się na tarach...Ja siódemkę wychowałam bez takich udogodnień, a te pewnie tylko z nosami w telefonach, hrabianki!” Co robią „młode”? Te silniejsze psychicznie machną ręką i będą dalej robić swoje, bo mają świadomość, że czasy się zmieniają i to, iż pewne czynności sobie usprawniliśmy, nie wyklucza nowych powinności i aktywności, które wymusza na nas współczesność. Te słabsze natomiast z pokorą przyznają, że w istocie nie powinny narzekać, ubiczują się za swe maruderstwo w myślach i wrócą do zajeżdżania się w imię kultury za…no, sami wiecie czego.
To, że współczesność daje nam ogrom możliwości, powoduje paradoks wyboru – sami nie wiemy już, czego chcemy, więc albo nie wybieramy nic, albo próbujemy pogodzić ze sobą wszystko, choć doba ma ograniczoną liczbę godzin, a nasze ciało i psychika – swoje limity. Jednocześnie odbieramy sobie prawo do bycia zmęczonymi, bo przecież sami zdecydowaliśmy się na taki właśnie styl życia. Poza tym w naszej kulturze panuje przekonanie, że na odpoczynek trzeba sobie zasłużyć – przyjrzyjcie się swoim dziadkom, rodzicom, ciotkom, wujkom; oni non stop wynajdują sobie jakieś zajęcia, świątek, piątek czy niedziela…Nie potrafią tak po prostu usiąść i cieszyć się życiem, bo wiecznie jest coś do zrobienia. Najgorsze jest to, że nikt w sumie nie określił, ile trzeba harować, by móc bez wyrzutów sumienia i tych czynionych przez otoczenie zbijać bąki – a skoro tak, to czy warto odmawiać sobie pewnej dozy słodkiego relaksu bez rozważania, czy na nią zasłużyliśmy?

PROBLEM Z UMIEJSCOWIENIEM KONTROLI
Każdy z nas ma większe lub mniejsze poczucie własnej skuteczności. Są tacy, których charakteryzuje zewnętrzne umiejscowienie kontroli – trwają oni w przekonaniu, że generalnie o ich życiu decyduje los, okoliczności i wszystko inne poza nimi samymi. Tego typu osoby to bardzo trudny „materiał” do pracy terapeutycznej, no bo jak tu pracować z kimś, kto nie chce wziąć odpowiedzialności za własne życie i czeka tylko na efekty działań złotej rybki lub dżina?
W kontrze stoją osoby o wewnętrznym umiejscowieniu kontroli, które wierzą, że mają wpływ na własne losy, a zmiany mogą dokonać się tylko dzięki ich własnej pracy i działaniom. Brzmi świetnie? No, nie do końca. Osobiście zdecydowanie preferuję zadawanie się z tym typem ludzi, bo sama do niego należę, natomiast jestem także świadoma wynikających z prezentowanego podejścia konsekwencji – a mianowicie obwiniania się za porażki, tak jakby ich przyczyną były wyłącznie błędy podejmującego działanie.
Niestety, często nie ma nic pośrodku, a to ogromny błąd! Błędem jest zarówno powtarzanie: „Jest jak jest, taki mój los”, „Daj spokój, nie ma sensu się starać, skończy się i tak jak zawsze”, jak i niedocenianie roli czynników niezależnych od nas, gdy nie wszystko idzie po naszej myśli. Weźmy pierwszy lepszy przykład – po rozmowie kwalifikacyjnej podziękowano nam za udział w procesie rekrutacyjnym. Warto podejść do tematu holistycznie i zdroworozsądkowo – zamiast powtarzać, że „Wszystkie rekrutacje są ustawione i pewnie nie miałem/am od początku szans” lub (teraz z przeciwnego bieguna) pluć sobie w brodę, że „Powinienem/powinnam inaczej odpowiadać na pytania i jeszcze więcej dowiedzieć się o tej firmie”, należy usiąść i „na trzeźwo” przemyśleć sprawę – może po prostu ktoś okazał się tym razem lepiej przygotowany do pracy na tym stanowisku; może faktycznie rekruter miał zły dzień, a ja przypominam mu jego byłą? A może w ogóle nie warto tego rozważać, bo to dla mnie żadna ujma i nikt też nie chciał zrobić mi na złość - po prostu kogoś musieli wybrać?
Byłoby nam zapewne łatwiej znaleźć złoty środek, gdyby nie otoczenie, które rości sobie prawo do komentowania wszystkiego i w każdej sytuacji. Dzieciaki już w podstawówce słyszą, że mogły postarać się bardziej, kiedy przynoszą do domu czwórkę zamiast piątki, albo odwrotnie – że ta stara baba, wredna nauczycielka, pewnie po prostu się uwzięła…Ludzie dokonują stale tzw. atrybucji, ponieważ mają potrzebę wyjaśniania sobie reguł działania świata i przyczyn cudzego zachowania, natomiast w świecie tak wielu przytłaczających nas bodźców uwagi innych stanowią niekiedy gwóźdź do trumny naszego dobrego samopoczucia.

LEK NA CAŁE TO ZŁO
Nie wyeliminujemy innych ludzi ze swojego życia. Nie jest dobrym rozwiązaniem ucieczka w Bieszczady i odcięcie się od wszystkiego oraz wszystkich. Nie wystrzelamy z karabinu maszynowego wszystkich „ciotek dobrych rad” i okolicznych krytyków. Zresztą - nawet, gdy otoczenie nam sprzyja, pozostaje jeszcze największy wróg: my sami. Nasze przekonania, nasza pełzająca po ziemi samoocena, nasze "muszę", "trzeba" i brak nadziei.
Jeśli czujecie się bezsilni wobec natłoku przytłaczających myśli, które panoszą się w Waszych głowach, skorzystajcie ze wsparcia specjalisty. Tak, specjalisty – w dzisiejszych czasach naprawdę dużo osób decyduje się na terapię i bardzo dobrze! Terapia nie jest dla czubków, jest dla każdego. Pomaga zmienić schematy myślowe, nauczyć się stawiania granic. Końcówka roku to dobry moment, by zachęcić Was do zaopiekowania się własną głową – spróbujcie, bo to naprawdę pomaga.
Pamiętajcie też o tym, że nie jesteście w swoich myślach osamotnieni – pan w autobusie i kobieta w sklepie być może przeżywają właśnie to samo, co Wy. Też czują, że zawiedli, że nie dają rady. Po ulicach śmigają nasze skrupulatnie odgrywane role, zrzucane w domowym zaciszu jak uwierający stanik po całym dniu (panie doskonale rozumieją to uczucie ulgi). Staramy się być szybciej, bardziej, mocniej, bo wmawia się nam, że żyjemy w najlepszych możliwych czasach i powinniśmy dawać z siebie w związku z tym sto procent, choć w głębi duszy dobrze wiemy, iż każde czasy przynoszą własne, specyficzne wyzwania.
Zwróćcie wreszcie uwagę na to, co sami dajecie innym. Jakby nie było, my również tworzymy społeczeństwo. Może nawet bywamy równie irytujący i rzucamy te same uwagi, które – wyplute przez cudze usta – tak bardzo nas ranią? Pomyślcie o tym przed zbliżającymi się Świętami. Przy wigilijnym stole zgromadzi się różnorodny tłumek. Ktoś, kto daje sobie radę doskonale siądzie obok tego, kto jeszcze wczoraj myślał na poważnie o odebraniu sobie życia. Zastanówcie się, jakie komunikaty wypowiadacie do innych – podzielenie się informacją o spełnieniu marzenia: „Będziemy mieli dziecko, jesteśmy tacy szczęśliwi” to coś zgoła innego od komunikatów: „Będziemy mieli dziecko! Wojtek, wy też sobie w końcu zróbcie, no na co czekacie? Dzieciaki dorastałyby razem…” lub „Będziemy mieli dziecko! Zawsze tak chcieliśmy, bo dzieci trzeba rodzić młodo, a nie, najpierw kariera, a potem płacz, że się nie da…”. Serio, możecie myśleć, co chcecie, ale warto czasem ugryźć się w język.
Życzę Wam tej siły, która drzemie w każdym z nas – siły do chłonięcia tego, co pozwala nam rozkwitać; siły odbijającej niczym niewidzialna tarcza te wszystkie strzały, które wymierzają w Was inni ludzie. Powiecie może, że łatwo mi mówić…Nie, nie jest mi łatwo. Jest mi ogromnie trudno i to bardzo często. To, co mam dzisiaj, to efekt ciężkiej pracy nad sobą, której jeszcze ogrom przede mną. Sama także czuję się niejednokrotnie słaba, pozbawiona energii do jakiegokolwiek działania – jakby coś mnie „brało”, jakaś wysysająca ze mnie życie choroba. Zaczęłam zauważać, iż w ten stan apatii wprawia mnie zderzanie się z cudzymi opiniami i oczekiwaniami, którym nie chcę bądź nie potrafię sprostać. Stale uczę się decydować, że ta jedna osoba, ten bolesny komentarz nie zniszczą mi dnia, bo nie są w stanie. Odbieram im tę moc. W gruncie rzeczy to tylko człowiek – tak słaby i niedoskonały, jak ja.
ODZYSKAĆ BLASK ŚWIĄT

Na koniec trochę nostalgii...W mojej rodzinie wigilię Świąt Bożego Narodzenia obchodziło się zawsze z tak zwaną pompą. W ciasnym salonie - naszym lub cioci K., bo co roku było na zmianę - gromadziło się nawet ponad dwadzieścia osób. Na stole stały tradycyjne potrawy, zaglądał do nas także Mikołaj z prezentami, ale tak naprawdę tym, na co czekałam cały wieczór, było wspólne kolędowanie. Zaczynaliśmy od czegoś znanego, jak "Dzisiaj w Betlejem", by zakończyć pastorałką "Tusząc pasterze", wykonywaną na głosy. W międzyczasie dawałam wraz z moją cioteczną siostrą J. koncert, do którego uprzednio przygotowywałyśmy się w jakimś malutkim pokoiku. Kiedy w końcu pojawiałyśmy się wśród gości, miętoląc w spoconych z podekscytowania dłoniach zeszyty do nut i dawałyśmy popis naszych umiejętności - ona profesjonalnie, bo chodziła do szkoły muzycznej i potrafiła grać na skrzypcach; ja amatorsko, ponieważ opanowałam wyłącznie grę na flecie prostym, jak każde dziecko z podstawówki - czara mega szczęścia przepełniała się. Zasypiałam przed Pasterką, otoczona bliskimi i kolorowymi światełkami. Było mi dobrze, było tak błogo...
Kiedy dorastamy i zaczynamy sami organizować Święta, tracimy tę radość, ten spokój. Skupiamy się na porządkach i na tym, by jakoś wypaść przed bliskimi - koszule powinny być wyprasowane, a zastawa wyczyszczona; prezenty muszą trafić w gusta, nie może też zabraknąć porządnej wyżerki. Czy to nie chore? Coś, co ma sprawiać nam radość, być odskocznią od szarej codzienności, staje się wieloetapowym wyzwaniem...
Wiecie, co lubię robić? Patrzeć na H., obserwować, jak tej zimy odkrywa swoje pierwsze Boże Narodzenie. Nauczyła się pełzać, więc zbliża się do choinki i wytrwale sięga rączką w kierunku bombek. Obserwuje w nich swoje odbicie, a potem przenosi wzrok na balkonowe światełka, mrucząc pod nosem swoje niemowlęce "wow". Na końcu posyła nam w prezencie serię najszczerszych uśmiechów. Ta prosta, dziecięca radość z najmniejszych rzeczy, to bycie kompletnie poza brzydotą i zawiłościami ziemskiego świata - tego Wam życzę na te nadchodzące Święta. Jesteśmy dorośli i trudno, byśmy nagle zlekceważyli codzienne problemy (choć może nadużywamy określenia "problem"?), jednak powinniśmy zrobić sobie choć na chwilę urlop od pełnoletniości i przypomnieć sobie, jak to było kiedyś, gdy Polska tonęła na Święto Narodzenia Pańskiego w śniegu, a nasze młodziutkie oczy błyszczały wigilijnym oczekiwaniem...
____________
Jeśli chcecie poczuć atmosferę nadchodzących Świąt, a przejadło Wam się już "Last Christmas", zostawiam tu króciutką listę mniej oczywistych utworów okołoświątecznych :)
Skierowane szczególnie do osób, dla których Boże Narodzenie ma wymiar religijny:
Pozostałe:
Cudownych Świąt życzy Wam Dinorodzinka znad morza :)

Comments