Matka Polka "bombelkowa": dziecko przed trzydziestką
- Asia Srebnik (Kalinowska)
- 6 lip 2024
- 7 minut(y) czytania

Autorka: Katarzyna Łukomska - moje fotografie (zdjęcie przycięte)
Zawsze miałam dość konkretną wizję mojej przyszłości, a przynajmniej odnośnie jej fundamentów, szkieletu. Studia na jakimś rozwijającym, prestiżowym kierunku, ślub na przedostatnim roku, pierwsze dziecko przed dwudziestymi piątymi urodzinami. Reszta to były mniej znaczące szczegóły, w kwestii których do dziś pozostaję otwarta i elastyczna - nie wiem jeszcze, gdzie ostatecznie zamieszkam, w jakiej branży będę robić karierę i czy kiedyś w końcu zetnę oraz przefarbuję włosy. Z niemałą satysfakcją stwierdzam, że udało mi się spełnić wszystkie punkty, o których pisałam wyżej - całkiem niedawno wykreśliłam z listy ostatni, ponieważ zostałam matką.
Głupio byłoby mi kiedyś przyznać się własnej córce, że nie poświęciłam jej nawet jednego posta na moim blogu, dlatego dziś będzie o macierzyństwie - nie tylko moim, ale też o takim ogólnym, współczesnym. Chcąc nie chcąc, dorastamy; coraz więcej osób wokół mnie - moich rówieśników - zakłada rodziny, wyprawia wesela, oczekuje potomka, pnie się w górę po szczebelkach kariery. Nie mamy już piętnastu lat i nie uciekniemy od "dorosłych" tematów, dlatego stawmy dziś czoła choć jednemu z nich.
CIĄŻA NIEMAL NASTOLETNIA
Zacznę może od tego, dlaczego zdecydowałam się na dziecko przed trzydziestką, co wcale nie jest takie oczywiste w dzisiejszych czasach; ba, ciąża przed dwudziestymi piątymi urodzinami to zjawisko coraz rzadsze i z uwagi na ten fakt odbierane przez wielu ludzi niemal jak ciąża nastoletnia. Przeciętna Polka rodzi dziś swoje pierwsze (i często zresztą jedyne) dziecko w wieku 29 lat (źródło: dane GUS, "Polska w liczbach 2024"). W zasadzie zupełnie nie dziwię się przeciętnej Polce - ale o tym później, bo teraz miało być o mnie.
Oto, dlaczego zdecydowałam się na dziecko przed 30-stką:
wiem, że teraz jest dla mnie na to najlepszy biologicznie czas,
trudno robić jednocześnie wysokich lotów karierę i wychowywać małe dzieci - postawiłam na macierzyństwo teraz, by po 30-stce skupić się już maksymalnie na życiu zawodowym,
chcę mieć dużo dzieci, a im później się zaczyna, tym może być pod tym względem ciężej,
tak ważnych marzeń nie odkładam "na później", bo "później" może nigdy nie nadejść,
bo miałam z kim i mogłam sobie na to pozwolić.
DO TANGA TRZEBA DWOJGA
No właśnie, miałam z kim. Młodzi ludzie z mojego otoczenia głośno mówią dziś o tym, że trudno im poznać kogoś wartościowego, takiego na całe życie, a co dopiero właściwy materiał na ojca czy matkę swojego potencjalnego dziecka. Mój ojciec dla mnie praktycznie nie istniał, ale dla H. znalazłam najlepszego na świecie i jestem za to niesamowicie wdzięczna.
M. wspierał mnie w trakcie ciąży w każdy możliwy sposób. Podczas obarczonej ryzykiem wielu komplikacji operacji, w wyniku której na świat przyszła nasza córka, siedział tuż przy mojej głowie i głaskał mnie po ręce, powtarzając, jaka jestem piękna i dzielna. Przytulał, kiedy w szpitalu płakałam, bo czułam się taka zepsuta, fizycznie poraniona - ja, zwykle żwawa i samodzielna. Kiedy przeżywałam pierwszy kryzys, bo nie potrafiłam nakarmić swojego dziecka piersią i padałam ze zmęczenia od ciągłych prób, bez słowa przygotowywał mieszankę w butelce i ani razu nie naciskał, bym starała się dalej - zamiast tego wysyłał mnie do łóżka, każąc mi wypoczywać, ile wlezie.
Kiedy byłam jeszcze w ciąży, dołączyłam do kilku Facebookowych grupek dla przyszłych mam. Pewnego razu zapytałam o opinie odnośnie konkretnego łóżeczka dziecięcego. Jak to zwykle bywa, odpowiedzi dostałam zupełnie nie na temat; panie rekomendowały, bym spała z maluchem w łóżku albo zainwestowała w tzw. dostawkę, bo plecy mi siądą od schylania się po małą, gdy będzie wstawać w nocy na karmienie. Gdy poinformowałam je, że do dziecka schylać będzie się mój mąż, a nie ja, ledwo zipiąca po porodzie, wyśmiały mnie. Zostałam tą, co życia nie zna.
I wiecie co? To M. wstaje w nocy do małej. To głównie on ją przewija. Jeśli tylko mamy akurat na stanie odciągnięty laktatorem pokarm, to on karmi ją butelką. Wszystko po to, żebym mogła się wyspać. Staje na głowie, byle tylko mnie nie budzić. Gdy karmię w ciągu dnia, biegnie ze szklanką wody (podczas karmienia suszy bardziej, niż po całonocnej libacji alkoholowej). Wytrwale nosi i tuli H., mówiąc do niej i bawi się z nią, gdy ma ona dni bycia "nieodkładalną". Sprzątaniem i gotowaniem dzielimy się po równo, jak wcześniej - choć to ja "siedzę w domu z dzieckiem". Nigdy nie usłyszałam od niego, że "on jest zmęczony po pracy" i mam sobie radzić sama, mało tego - wpiera mnie w planach szybkiego powrotu do życia zawodowego. Nadal ogromnie mu się podobam, mimo rozstępów i powolutku malejącej wagi. Jesteśmy razem we wszystkim - nieprzespanych nocach, frustracjach, napadach bezsilności, ale i radości, jaką przyniosły nam nasze nowe życiowe role.
Dziecko to zbyt poważny temat, żeby decydować się na nie z kimkolwiek. Miałam ten komfort, że przed trzydziestką spotkałam na swojej drodze wspaniałego, odpowiedzialnego i troskliwego mężczyznę - nie każda ma tyle szczęścia, a fundowanie sobie i swojemu dziecku miernego życia przy miernym partnerze i ojcu to ostatnie, do czego zachęcałabym którąkolwiek kobietę.

Źródło: archiwum prywatne.
MARNUJESZ SOBIE ŻYCIE
Jakiś czas po zaręczynach, kiedy znaliśmy już datę ślubu, jeden z moich kolegów (rówieśnik) nie mógł się nadziwić, dlaczego decyduję się na taki krok w tak młodym wieku. Z tego, co powiedział, wynikało, że marnujemy sobie z M. życie, że jeszcze wszystko przed nami, a już ładujemy się w małżeński węzeł, pieluchy i te sprawy. Nie mam mu tego za złe - był wtedy i nadal jest na zupełnie innym etapie, niż ja, zresztą w ogóle bardzo się różnimy.
Ja i M. nigdy nie uważaliśmy, że małżeństwo i dziecko to koniec życia, pasmo rezygnacji ze wszystkiego, co się dotąd kochało. Wręcz przeciwnie - zarówno ślub jak i narodziny H. zapoczątkowały po prostu nowe rozdziały w naszej wspólnej historii. Czy na czymś musieliśmy postawić krzyżyk? Nie sądzę. Osobiście "wyszumiałam się" wystarczająco w liceum i z moją łódzką ekipą; nie potrzebuję już tylu imprez, szalonych akcji, atencji znajomych. M. z kolei nigdy jakoś specjalnie tych wszystkich szaleństw nie potrzebował. Nadal mamy czas na własne sprawy - zmieniamy się przy dziecku. Piszę ten post, a mała śpi wtulona we mnie, oparta na specjalnej poduszce do karmienia. Wszystko to kwestia organizacji, motywacji i komunikacji. Jeśli one zawodzą, to nawet bez dziecka trudno jest się w życiu "ogarnąć".
Ciąża i poród nie przeszkodziły mi w uzyskaniu tytułu magistra. Nie dostałam też "odpieluszkowego zapalenia opon mózgowych" i mimo intensywnej codzienności pielęgnuję relacje z ludźmi. Rozglądam się za nową pracą. Planuję wrócić do samodzielnej nauki niemieckiego i myślę już powoli o dokotoracie. Uwielbiam spacery z wózkiem - codziennie poznaję nowe zakątki mojej dzielnicy, a macierzyński z widokiem na morze to najlepsze, co można sobie wymarzyć. Dziecko nie stało się centrum mojego życia, bo ja tak postanowiłam i tego się trzymam - co nie znaczy, że jestem złą matką lub że je zaniedbuję. Jednocześnie nie przerzuciłam odpowiedzialności za opiekę nad H. na innych - mieszkamy daleko od dziadków małej i mimo że są gotowi przy każdej możliwej okazji rozpieszczać bobasa, nie zamierzam ich wykorzystywać. Sama nie chciałabym w swoich późnych latach życia być przykuta do wnuków i nie wymagam tego od innych - nasi rodzice własne maluchy już odchowali.

Źródło: archiwum prywatne.
PROKREACJA TO LUKSUS?
Dwa tygodnie po porodzie opowiadałam o wynikach badań z mojej pracy licencjackiej na konferencji online pt. "Kobiety w biznesie". Dotyczyły one łączenia przez młode Polki pracy zawodowej z życiem rodzinnym, a konkretnie postaw badanych kobiet odnośnie tej kwestii. Mimo niewielkiej próby otrzymałam w mojej ankiecie wiele dających do myślenia odpowiedzi. Wyniki pokazały, że ankietowane chcą rodzić, ale podkreślają, że macierzyństwo w Polsce to trudny temat.
Dlaczego? Powodów wymieniły wiele, między innymi:
fatalny stan publicznej opieki zdrowotnej,
brak perspektyw na własne lokum,
problem z dostępnością żłobków i przedszkoli,
krzywdzące stereotypy i zaganianie kobiet "do garów", gdy tylko zostaną matkami, stawianie przez społeczeństwo krzyżyka na ich karierze,
umowy śmieciowe, które nie dają potencjalnej ciężarnej odpowiedniej ochrony i problem ze znalezieniem stabilnego zatrudnienia w oparciu o umowę o pracę (umówmy się - nawet, jeśli któraś tego chce, nie każda może pozwolić sobie na byciu w ciąży czy po porodzie tzw. "utrzymanką", bo nie każdy mężczyzna zarabia tyle, by samodzielnie zadbać o domowy budżet).
Dziewczyny, które biologicznie są w najlepszym wieku na rodzenie potomstwa i niekiedy posiadają nawet odpowiedniego partnera, nie decydują się często na dziecko, póki nie dojdą w życiu do mitycznego "czegoś", bo napatrzyły się już wystarczająco na poprzednie pokolenia - ledwo wiążące koniec z końcem, gnieżdżące się na paru metrach kwadratowych, trwające w nieudanych małżeństwach, bo "dzieci" i "co ludzie powiedzą", topiące swoje troski i brak poczucia sensu w alkoholu...Nie, dziewczyny nie mówią już sobie: "jakoś to będzie". Decyzja o dziecku ma być przemyślana, dziecko ma pojawić się w odpowiednim momencie.
Można też spojrzeć na to od innej strony - czy ten odpowiedni moment kiedyś w ogóle nadchodzi? Czy jest taki czas, w którym możemy zaoferować dziecku absolutnie wszystko, co dla niego najlepsze? Raczej nie, zawsze jest coś kosztem czegoś: z wiekiem nasze szanse na własne mieszkanie i spore zarobki rosną, lecz na dziecko (pod względem medycznym) maleją. Należy sobie także zadać pytanie: gonitwa za pieniądzem i posiadaniem to nadal wyraz odpowiedzialności, czy może już patologia naszych czasów?
Każdy zdrowy na umyśle rodzic powinien chcieć zapewnić swojemu dziecku to, co najlepsze, ale w wynajmowanym mieszkaniu też da się wychować potomka, mało tego: jest on w stanie dostać się na wymarzone studia i osiągnąć wiele bez uczęszczania do prywatnej szkoły. Wydaje mi się, że w ostatniej dekadzie narodziła się chora społeczna presja, która zaowocowała przyznaniem prawa do rozmnażania się tylko milionerom, a ludzie dali sobie wmówić, że klasa średnia płodząc dziecko skazuje je na piekło. Z drugiej strony nadal istnieją również jednostki zakładające, że maluchy wykarmią wyłącznie miłością w czystej postaci. Moim zdaniem popadanie w tego typu skrajności nie niesie za sobą niczego dobrego.

Źródło: archiwum prywatne.
DZIDZIUSIOWY ZAWRÓT GŁOWY
Bycie mamą to dla mnie niełatwa przygoda, mimo że jestem dopiero na starcie. W zasadzie moje macierzyństwo okazało się takie, jak sobie to wyobrażałam. Nie będę kłamać, że początki były łatwe, a ja poczułam z małą jakąś magiczną, ogromną więź. Było zupełnie inaczej - podchodziłam do opieki nad dzieckiem zadaniowo: był obiekt, którym musiałam się zając, więc robiłam to. Czułam, że ją kocham, ale trudno było mi skupić się na jakimś pełnym "ochów i achów" celebrowaniu maleńkich rączek i stópek - myśli zaprzątał mi raczej własny ból, przyjmowane zastrzyki, problemy z karmieniem. Kupowanie maleńkich ubranek i robienie dziecku zdjęć, prowadzenie księgi pamiątkowej - to wszystko sprawia mi obecnie radość, ale nie pochłania mnie w stu procentach. Zabrzmi to kontrowersyjnie, ale będę szczera: generalnie nie przepadam za dziećmi. Gdy byłam mała, często opiekowałam się maluchami mojego rodzeństwa i chyba nieco się wypaliłam. Z H. mam oczywiście inaczej: tę moją małą drobinę uwielbiam, lecz nie chciałabym na dobre zatonąć w dzidziusiowym świecie. Piszę to po to, żebyście miały świadomość, dziewczyny, że tak też można. Można swoje dziecko kochać, lubić, a jednak nie upajać się zapachem niemowlęcej główki jak mocnym narkotykiem i nie marzyć o spędzaniu z nim każdej chwili.
Z H. dogadujemy się jak na razie świetnie - oby nam tak zostało. Mam nadzieję, że od siebie uda mi się podarować jej to, co jest nie mniej ważne od poświęconego czasu, wykształcenia czy dobrych warunków życia: szczęśliwą i spełnioną matkę.

Źródło: archiwum prywatne.
Dajcie znać w komentarzach, co sądzicie - kiedy Waszym zdaniem jest odpowiedni czas na posiadanie dziecka? Może same/sami jesteście już matkami/ojcami i chciałybyście/chcielibyście podzielić się jakimiś spostrzeżeniami? Zapraszam do dyskusji!
Kommentare